Jubileuszowo w szkocką kratę.

Wielokrotnie rozpisywałam się o początkach moich pasji. O tym jak po urodzeniu synka sięgnęłam po aparat i o tym jak nosząc pod sercem córkę zapragnęłam nauczyć się się szyć. O tym, jak odkrycie Pinteresta zamotało resztkami wolnego czasu i ile mam szczęścia mogąc połączyć dwie pasje ze sobą.

Ponad sześć lat temu borykałam się z dylematem czy otworzyć działalność gospodarczą ukierunkowaną na szycie. Zbiegło się to z moim powrotem do pracy po „urlopie” macierzyńskim. Zdecydowałam się na ten krok nie ponosząc w sumie większego ryzyka – mogłam zrezygnować w każdej chwili. Byłam jednak mocno zdeterminowana by utrzymać moją firmę na dobrych torach i … szczęśliwie dobrnęłam do miejsca, w którym jestem teraz. A dokładnie 6 lat temu moja firma zaczęła formalnie istnieć. Szczerze mówiąc – nie miałam nawet chwili zwątpienia i myśli o zamknięciu działalności, choć wszystko od początku do końca robiłam sama, łącząc firmę z pracą na etacie, zajmowaniem się dwójką dzieci i domem. Zawsze powtarzałam, że grunt to dobra organizacja i wsparcie małżonka i domowników.

Dziś, oprócz realizowania zamówień klientów, sporo czasu poświęcam na autorskie projekty. Na wyjątkowe i pojedyncze egzemplarze, które powstają z potrzeby tworzenia i poszukiwań. To kolejne kreacje i sesje zdjęciowe dzieci (głównie córeczki, Basi) zaprzątają moją głowę nieustannie. Wieczorami, gdy domownicy śpią, spędzam godziny na wyszukiwaniu w internecie tkanin, szkicowaniu, obliczeniach. W tle zwykle towarzyszy mi zawsze jakiś serial, które zresztą oglądam nałogowo. Kolejne odcinki, czy całe serie mijają w mgnieniu oka podczas szycia i pracy biurowej.

I tak gładko przechodzę do sedna dzisiejszego wpisu. Jedna z produkcji znalazła szczególne miejsce w moim sercu. Chyba żaden z dotychczas obejrzanych seriali nie wzbudzał tak mocnych emocji ( a obejrzałam ich mnóstwo. Niektóre po kilka razy). Choć wciąż czekam na kolejne losy ulubionych bohaterów (kolejna seria w trakcie kręcenia), wiem, że to pierwsze dwie serie będą tymi, do których wrócę nieraz.
Mowa o serialu „Outlander”, którego akcja rozpoczyna się w XVIII wiecznej Szkocji. Już po kilku odcinkach wiedziałam, że będę chciała oddać klimat tych czasów ubiorem i sesją zdjęciową z Basią w roli Claire. Wycieczka do Szkocji odpadała, choć tam z odpowiednimi plenerami byłoby najłatwiej o dobre kadry. Wystarczyło jednak tak zaplanować lipcowy urlop, by w pobliżu miejsca pobytu znalazły się jakieś klimatyczne, niezbyt uczęszczane ruiny, może jakiś strumyczek – miejsca, które wyglądem pomogą nam poczuć się jak bohaterka serialu.

Odnalezienie odpowiedniego miejsca okazało się znacznie mniejszym wyzwaniem niż uszycie stroju. W skład garderoby weszły:
– koszula z bawełnianego batystu
– halka z płótna bawełnianego
– spódnica z kraciastej wełny
– sznurowany żakiecik
– wkładka gorsetowa
– mitenki i chusta (wydziergane przez moją mamę)
– biały szalik z batystu
– pas i torebka z resztek skór licowych
– buty (model z Zary sprzed 3 lub 4 lat)

A oto nasza inspiracja – Claire Fraser. W tą rolę brawurowo wcieliła się Caitriona Balfe.

https://outlanderonline.files.wordpress.com/2014/10/tumblr_ne4svz6tz21rx3u4yo1_400.jpg
https://dressingtime.tumblr.com/post/114515675749/outlander-claire-beauchamp-fraser-1743-dresses
https://caitrbal80.tumblr.com/post/180349332540/caitriona-balfe-claire-fraser-behind-the

Jeśli natomiast jeszcze nie mieliście okazji obejrzeć serialu „Outlander” lub na pierwszy rzut oka nie wzbudza Waszego zainteresowania, koniecznie dajcie mu szanse. Odłóżcie cokolwiek robicie i zajrzyjcie do XVIII wiecznej Szkocji. Znajdziecie tam romans, który powoduje gęsią skórkę, sceny, które wyciskają łzy, postaci, które odrażają i zachwycające krajobrazy. Sama fabuła też nielicha, wciąga z każdym odcinkiem coraz bardziej. O odtwórcy głównej roli męskiej nie wspominając…