Wielkopolska Prowansja

Od kilku lat podziwiam klimatyczne sesje plenerowe koleżanek i kolegów fotografów, którzy pod koniec czerwca odwiedzają nasze polskie lawendowe mini-plantacje i czarują fioletem. Jakoś niespecjalnie mi się do tej pory składało zwłaszcza, że najbliższe pole oddalone jest jakieś 1,5 godziny drogi od naszego domu (niby niespecjalnie daleko, ale chęci do takiej podróży po kilka ujęć wciąż brakowało).

Okazja nadarzyła się przy okazji odwożenia syna na obóz konny w niedalekie okolice. Choć pora dnia i warunki pogodowe nie wróżyły powodzenia tej misji (godzina 17ta, bezchmurne niebo i palące słońce). Tego typu zdjęcia najlepiej wychodzą przy zachodzie słońca, przy delikatnym zachmurzeniu. By jakoś „zmiękczyć” ostre światło posłużyłam się blendą z dyfuzorem, którą uczynnie nadzorował mąż.

Strój… No tak, nie uszykowałam nic na tą okazję. Pomysł sesji narodził się dość spontanicznie. Na szczęście uszyta dawno sukienka i kapelusz zdawały się czekać na jeszcze jeden występ. Sprawdziły się doskonale.

A gdzie odbyła się nasza sesja? Koniecznie odwiedźcie Lawendowe Zdroje
i poczujcie wyjątkowy zapach i wspaniały klimat tego uroczego miejsca!

Drugie życie

Wtorkowe wizyty w lokalnym lumpeksie na stałe wpisały się w mój tygodniowy rozkład atrakcji. Wtorkowe, bo cena najniższa. Na wieszakach i półkach znajdują się już tylko przebierane przez cały tydzień sterty ubrań. I prawie zawsze wypatrzę perełkę, obok której klienci przechodzili obojętnie od czasu środowej dostawy.

Dwie zasłony z bawełnianej tkaniny z podszewką to w sumie 16 metrów kwadratowych materiału do dalszej pracy i wzór, który w wyobraźni miał stać się romantyczną sukienką letnią.

Wyprane, rozprute, rozprasowane spoczęły w szufladzie w oczekiwaniu na szycie i letnie plenery zdjęciowe.

Wybrałam fason dość karkołomny. Nie tyle w samym szyciu, co prasowaniu. Na samą myśl o tym, zaczynam żałować tego wyboru jakkolwiek uroczo prezentuje się w gotowym wyrobie.

Mój pierwszy raz…

… z poliestrem w roli głównej.

Tak się zarzekałam, tak wzbraniałam… Że poliester jest fe, że to dziwne, że na ubrania się nie nada. Ale nie samymi ubraniami człowiek żyje. A kto mnie zna wie, że do ubrań mam stosunek delikatnie mówiąc ambiwalentny (no chyba, że chodzi o garderobę córy ;)).

Platforma Craftsy, która niedawno przeszła rebranding i występuje pod nową nazwą – Bluprint, to ogromne źródło wiedzy wszelakiej. Można znaleźć tu kursy szycia, dekoracji tortów, fotografii i wiele innych. Platforma w nowej wersji oferuje zakup dostępu do wszystkich kursów i doskonalenie umiejętności czy naukę nowych sprawności. Skusiłam się na zakup takiego dostępu na rok i oglądam kursy jak najciekawsze seriale!

Jeden z kursów poprowadził mnie za rękę przez proces szycia kosmetyczki podróżnej. Kilka godzin filmików instruktażowych, szczegółowe wymiary i lista potrzebnych rzeczy – to gwarancja sukcesu. „Wystarczyło” pobuszować po sklepach internetowych i zaopatrzyć się w niezbędne rzeczy. Już na wstępie założyłam, że jedna kosmetyczka to mało. Zbliżał się Dzień Matki, imieniny bratowej – w planach miałam uszycie co najmniej dwóch na prezent.

I tak powstały. Moje trzy ukochane nadruki zostały przepikowane z jednolitą tkaniną. Doszyłam kieszonki z winylu i siatki kaletniczej. Naklęłam się przy lamowaniu i z nieukrywaną satysfakcją obserwuję efekt końcowy.


Krynolina

Definicja krynoliny jest dość jednoznaczna – sztywna spódnica, suknia, halka uszyta z materiału rozpiętego na metalowych obręczach lub włosiance. Jednak w trakcie swoich internetowych poszukiwań spotkałam się z jeszcze jedną formą krynoliny. Pod tą nazwą kryje się również siateczka wszywana w brzegi spódnicy, by nadać jej objętości. Efekt jest piorunujący. Widywałam takie wykończenia w sukienkach używanych w trakcie sesji zdjęciowych, w sukniach ślubnych. Przyszła pora na wypróbowanie jej w swojej pracowni. Na polskim rynku trudno o duży wybór, cena niejednokrotnie powala. A należy wspomnieć, że dla spektakularnego efektu owej krynoliny trzeba użyć naprawdę dużo.

Na potrzeby tego projektu wykorzystałam około 20 metrów taśmy o szerokości 8 cm. Zakupiłam ją na aliexpress za bardzo rozsądną cenę. Sugeruję tam rozpocząć poszukiwania. Spódniczka składa się z kilkunastu kół obszytych krynoliną i doszytych do halki – bazy z półkola.

Wiosny przywoływanie

Chyba na żadną inną porę roku nie czeka się tak bardzo jak na wiosnę. To zapowiedź zmian, nowych wyzwań. To pora, kiedy wraz z ciepłymi promykami wracają noworoczne postanowienia poganiane rosnącymi słupkami termometrów. To pora na garderobiane szaleństwo i żadna inna pora roku nie będzie tak łaskawa dla szaleństw przy maszynie jak wiosna właśnie.
My przywitałyśmy nadejście ciepłych dni w dość przewidywalny sposób, poruszając się pośród sprawdzonych krojów i wzorów dzianin. Nie mogło zabraknąć kwiatów – te kojarzą się bardzo jednoznacznie z najpiękniejszą porą roku. Dla efektu WOW dobrałyśmy pasującą pettiskirt jako halkę. Baś zaskakuje mnie coraz bardziej świadomością kolorów i fasonów: ich komponowania i zabawy efektami. Mam wrażenie, że elegancko nadrabia to, czego jej mama jako dziewczynka była pozbawiona żyjąc w takich, a nie innych, latach.

Baś i uliczki Miasta

To zaskakujące jak w małym miasteczku, które teoretycznie znam na wylot, łatwo o urokliwe miejsce, które niespodziewanie odkryje klimat z innej epoki.
Nowo uszyta sukienka, która powstała w ramach testowania wykroju do HeidiandFinn niejako wymogła na nas znalezienie odpowiedniego miejsca do zdjęć, które odda klimat, jaki zamierzałam stworzyć szyjąc nowy strój. Wykrój przywołał na myśl uroczy strój szkolny w stonowanej kolorystyce. Sięgnęłam po zachomikowany materiał z bliżej nieokreślonego źródła i widziałam, że z użyciem odpowiednich dodatków uda mi się przywołać estetykę sprzed kilkudziesięciu lat.
Kluczowym rekwizytem okazała się moja studencka torba, która mogła posłużyć za tornister. Do kompletu dobrałam jedną z cenniejszych książek z mojego dzieciństwa i beret kupiony dawno „na wszelki wypadek”.

Kocyk chenille

Chenille – termin pochodzi z języka francuskiego i oznacza gąsienicę. Patrząc na wyroby szenilowe trudno oprzeć się wrażeniu, że termin jest wyjątkowo trafny. Stojące w rządkach puchate gąsienice, jedna tuż przy drugiej. Cudny widok. Kojarzę modne swojego czasu swetry i inne wyroby dziewiarskie w takie właśnie gąsienice. I przyszła pora by te puchate rządki zagościły w mojej pracowni. Wcześniej kilkakrotnie podczas moich pinterestowych nasiadówek, przemknął mi kocyk do złudzenia wyglądający jak wykonany z szenilowej tkaniny. Wykonanie wydawało się proste, w szufladzie spoczywała odpowiednia tkanina, wystarczyło domówić jeden kupon i przystąpić do działania.

Kocyk okazał się bardzo milutki, ładnie otula ciało. I co warto podkreślić, wykonany jest z tkanin 100% bawełnianych, jest zatem doskonałą alternatywą dla poliestrowych wyrobów z użyciem minky.

Idealną do tego projektu flanelę miałam zachomikowaną od kilku lat: w dwóch kolorach – kremowym i miętowym. Dokupiłam róż w  sklepie Miekkie i dobrałam na spód bawełnę (również z zapasów).

Instrukcja wykonania tego kocyka już wkrótce 😉

Lama Lucy

To zwierzę mieszka z nami od stycznia. Ma zmierzwione futro, przybrudzone siodełko – jest za to bardzo kochane przez swoją Panią. Alpaka podróżuje z nami, śpi w cieplutkiej pościeli, gdzie jest czule głaskana przed snem.
W zasadzie nie do końca wiemy czy to lama czy alpaka, planujemy w wakacje rozwiać wątpliwości odwiedzając hodowle obu;). Na potrzeby chwili nazwaliśmy ją Lama Lucy.
Uszyta z białego futerka – resztek po białym płaszczu, wypchana kulką silikonową, która służyła za imitację śniegu w zaprzyjaźnionym studio w trakcie świątecznych sesji fotograficznych. U nas nic się nie marnuje!

 

Pierwsze trójkąty wiosny nie czynią…

Ktokolwiek obserwuje moje patchworkowe próby, zauważy pewną prawidłowość. Dotychczas zszywałam wyłącznie kąty proste. Kwadraty i prostokąty – nie wychodziłam poza bezpieczną strefę.

Tymczasem trójkąty bardzo często pojawiają się w moim ulubionym cyklu na YouTube – Midnight Quilt Show. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji tam zajrzeć, koniecznie spróbujcie. Prowadząca Angela Walters z dużą dozą humoru pokazuje jak stworzyć wyjątkowe quilty. Odcinki są po angielsku, ale każdy, kto będzie miał kłopoty ze zrozumieniem, może po prostu nacieszyć oko feerią barw. Przy kolejnym sezonie programu postanowiłam podjąć trójkątowe wyzwanie o nazwie HST (half square triangle).

Kwestia wyboru kolorystyki do sypialni próbowała się rozwiązać już któryś miesiąc. Szare ściany i białe dodatki potrzebowały barwnych plam. Turkusowych? Różowych? Wybór, zaskakujący dla mnie samej, padł na zielenie. Wystarczyły świeczki  w Pepco, które kompletnie pokrzyżowały moje kolorystyczne plany. Przegląd szafy, małe zakupy, pomiary i obliczenia. Układ trójkątów na narzucie miał z założenia być chaotyczny. Koleżanki z grupy fb Patchwork po Polsku doradzały jednak, by ów chaos spróbować zaplanować. Czy mi się udało? Żmudnie układane w idealnie zaplanowany chaotyczny wzór trójkąty, postanowiły w trakcie zszywania zmienić swoje miejsce w szeregu i i planowany chaos już nie do końca był taki zaplanowany.

Wśród dodatków znalazło się jeszcze więcej świeczek oraz dziergane koszyczki, które wykonała dla mnie Agnieszka z hoohooworld. Jeszcze tylko ściany czekają na ubranie w botaniczne plakaty. I tak gotowi czekamy na wiosnę;)

Śnieżne ferie

W poszukiwaniu śniegu wybraliśmy się w miejsce, gdzie biały puch miał być gwarantowany – do Zakopanego. I rzeczywiście, nie zawiedliśmy się. Śniegu było prawie po przysłowiowe pachy. Korzystaliśmy z okazji, ja mogłam wyżyć się fotograficznie. Specjalnie na ta okazję przygotowałam strój, który miał wpasować się w górskie klimaty. Do kompletu kubek z cieplutkim napojem i zdjęcia robiły się same.

A z czego powstała ta zimowa stylizacja?
– kamizelka z futerka
– legginsy z białej dzianiny Mercedes
– bluza z polaru bawełnianego
– mitenki ze sweterka lumpeksowego
– getry z resztek dzianiny pikowanej w romby