„Nie mogę teraz o tym myśleć, bo oszaleję. Pomyślę o tym jutro.”

Większość moich projektów to projekty dojrzałe. Wiele z nich ma po kilka lat. Od momentu narodzin, od pierwszej koncepcji, do finału – czyli do zdjęć i publikacji, zajmują pewne szczególne miejsce w moim umyśle. Wpadają na szybkie konsultacje, na burzę mózgu. Szczególnie upodobały sobie nocną porę – tuż przed zaśnięciem. Czasem wyjeżdżają gdzieś na dłużej, dają o sobie na chwilkę zapomnieć. Robią miejsce młodszym, bardziej niecierpliwym, siostrom. Ale zawsze wracają… I znowu urządzamy sobie pogaduchy przy zamkniętych powiekach.
Ten projekt to taka moja sukienkowa emerytka. Cieszę się jednak, że poczekałam. Myślę, że Baś dopiero teraz dobrze „ograła tą kiecę”, jak mawiamy w naszym domowym żargonie ;).
Od jakiegoś czasu dokumentuję proces powstawania moich projektów. Mam w tym kupę frajdy i poczucie, że przez publikację etapów tworzenia, moja praca będzie dla kogoś inspiracją.

No to lecimy!

Zacznijmy od ogromnych uścisków, które wysyłam w kierunku Dresówka.pl. Po raz kolejny stanęli na wysokości zadania, drukując dla mnie mój projekt. Co prawda, nie obyło się bez solidnej obsuwy czasowej w łańcuchu logistycznym od zamówienia, do otrzymania materiału, ale po drodze szły takie kłody pod nogi, że ja pitolę! Już sądziłam że nad moją nową fanaberią zawisło fatum i że wszystkie znaki mówią mi, bym lepiej zarzuciła pracę. Tyle, co tam się zadziało i jak bardzo los nie sprzyja szyjącym wiem tylko ja i pewien bardzo pomocny Pan z ekipy Dresówki. I niech tak zostanie 😉

Pracę rozpoczęłam od zaprojektowania wydruku dla tkaniny. Nie udało mi się znaleźć odpowiedniego printu, więc zakupiłam grafiki na Etsy i zaprojektowałam nadruk sama.

Uznałam, że z wielu względów, najrozsądniej będzie drukować na tiulu szyfonowym, co zaoszczędziło mi naprawdę dużo pracy i czasu (o tym później). Zamówiłam też porcję wydruku na satynie sukienkowej, ale te dwie tkaniny zachowały się całkowicie inaczej w druku (co w sumie powinnam była przewidzieć) i ostatecznie zrezygnowałam z użycia jej w projekcie. Dokupiłam lokalnie jakiś welwet zasłonowy w całkiem fajnej cenie i przystąpiłam do pracy.

Dół sukni zaczęłam budować od spodu. Na krynolinie rozwiesiłam umarszczone dwie halki ze stosunkowo sztywnego jakiegoś poliestrowo-bawełnianego wymysłu i dwie warstwy białego tiuloszyfonu, by nadać ładne tło wzorzystej tkaninie. Zebrałam te cztery warstwy (bez krynoliny) przeszyłam, zmarszczyłam… Odszyłam próbną górę sukni i przymierzyłam na modelce. Już wiedziałam, że będzie pięknie.

Moim pierwszym zamiarem było odszycie góry sukienki z satyny sukienkowej (zadrukowanej w ten sam wzór), ale jak już wspomniałam, tkaniny różniły się na tyle znacznie, że nie mogłam ich użyć obok siebie.
Wycięłam zatem elementy z białej bawełny i połączyłam je z zadrukowanym szyfonem na krawędziach.

Uszykowałam paski tkaniny z oczkami kaletniczymi, które miały spełniać funkcję gorsetu i ściągnąć solidnie ciałko.

Umieściłam je na panelu marszczonym gumonicią.

Z przodu i po bokach torsu doszyłam ręcznie ciemnozielone elementy. Po doszyciu rękawków, całość dekoltu obszyłam tasiemką wyciętą z weluru.

Następnie zabrałam się za najbardziej pracochłonną część projektu – falbanki wokół dekoltu.
Powstały one z kółek. Wycięłam 10 sztuk z zadrukowanej tkaniny i 10 z białej. Wycięłam na środku niewielki otwór. Ułożyłam je w równiutkie stosiki. Naniosłam na wierzchnią warstwę 32 kreski w równych odstępach od siebie, po liniach promienia. Użyłam małego noża krążkowego i nacięłam krótkie otwory przez wszystkie warsztwy.

Każde kółko nacięłam po promieniu i zszyłam je (każde ze sobą, po kolei) po liniach nacięć. Osobno wzorzyste i osobno białe.

Uzyskałam w ten sposób dwa bardzo falbaniaste paski. Paski zostały obrzucone mereżką na overlocku.

Pocięłam welur na paski i przeprowadziłam przez otwory we wzorzystej falbanie.

I tu przewidziałam ogromną oszczędność czasu i … nerwów, jak sądzę. Otóż w oryginalne sukience Scarlett otwory są obszyte. Pomimo, że podjęłam próby obrzucania dziurek na tym cienkim materiale, to znając moje szczęście do tej czynności, z pewnością zarzuciłabym projekt na tym etapie. Materiał wymagałby usztywnienia przed wyszywaniem i jedyny, jaki przychodziłby mi do głowy to rozpuszczalny, termozgrzewalny. A to taki chyba szyciowy Święty Graal. Na szczęście wybrałam materiał, który się nie siepie. Efekt finalny jest co prawda nieco inny od oryginalnej sukienki, w której widać wyraźnie obszycia dziurek, ale jestem w stanie przymknąć oko na tą różnicę.
Obie falbanki zszyłam ze sobą wewnętrzną krawędzią, umieszczając białą falbankę pod wzorzystą. I tak przygotowaną podwójną falbanę doszyłam do zielonej tasiemki dekoltu. Szew prowadziłam zygzakiem, jak w prawdziwej sukni.

Na koniec uszykowałam usztywnianą kokardę, którą doczepiłam na tyle sukni

I mamy to! Przymiareczka na zniecierpliwionej modelce, którą oderwałam od pogaduszek z psiapsi.

Oczywiście uszykowałam również kapelusz, ale tu nie było ani niespodzianek, ani wyzwań, więc ten etap prac zilustruję tylko jednym obrazkiem.

Zapraszam do obejrzenia zdjęć finałowych – Park w Rogalinie.

Dla większej objętości!

Krynolina to określenie na halkę z fiszbinami, którą zakłada się pod suknię/spódnicę, by nadać jej objętości bądź konkretnego kształtu. Krynoliny mogą mieć różne kształty, moda na nie zmieniała się na przestrzeni wieków.
Tworzone były na różne sposoby, ja do swoich potrzeb wybrałam ten najmniej pracochłonny. Niestety szyłam nocą, zdjęcia w większości okazały się mało czytelne na potrzeby tutorialu, ale postaram się wyjaśnić krok po kroku jak wykonać własną halkę.
Do uszycia krynoliny potrzebujemy:
– dobrej jakości, gęstą tkaninę podszewkową (poliester/wiskoza). Zwykła, tania podszewka może nadrywać się na etapie łączenia fiszbin (moje doświadczenia)
– fiszbinę tunelową + łączniki (okrągła w przekroju, bez oplotu). Pracowałam na różnych – ta jest najlepsza moim zdanim
– tasiemkę rypsową (15 mm). Ostatecznie można użyć tasiemki do podwijania (nie mieli rypsowej w pasmanterii a zabrakło na ostatni tunel), ale tasiemka rypsowa była lepszym wyborem
– gumę do ściągnięcia w pasie lub tasiemkę.

Nie jestem ekspertem, uszyłam 3 (słownie: trzy) takie halki do tej pory, ale mam już pewne spostrzeżenia, z których jedno to na pewno: ROBIĄ ROBOTĘ!
Oto jak prezentowały się moje dotychczasowe przygody z krynolinami:

Pierwsza była suknia Belli. Tą krynolinę szyłam innym sposobem, niż ten, który przedstawiam poniżej, ale niezbyt miło wspominam ten projekt, więc przypomnę tylko efekt końcowy (sprzed bodajże 5 lat).

Kolejna była zdecydowanie mniej okazała, powstała wiosną w ramach testów. Miała być wykorzystana do sesji komunijnej Baśki. I tak się stało. Strój Basi na komunię to sukienko-alba. Do zdjęć „sukienkowych” użyłam wąskiej halki by wypełnić materiał spódnicy. Obok, zdjęcie bez halki.

I trzecia – docelowa, ale na pewno nie ostatnia!

Po krótkim wstępie, zabieramy się do pracy!

Niestety bez obliczeń nie da się dobrze podejść do tematu. Należy oszacować wysokość, obwód poszczególnych okręgów i odległość między nimi.
Jak można zauważyć, pierwsza próba była znacznie przesadzona w ilości tuneli/fiszbin. Przy kolejnych nie byłam już taka hojna. Ostatnia z halek miała początkowo inaczej rozmieszczone tunele (gęściej). Ale ostatecznie postawiłam na mniejszą ilość i taka sprawdziła się świetnie.
W zależności od kształtu, który chcemy uzyskać, obieramy odpowiednie średnice. Nie mogę podać dokładnych wymiarów (zależne od wzrostu, obwodu), ani wzoru – efekty mogą być przeróżne. Moja ostatnia halka ma odstępy między tunelami rzędu 15-10 cm (zmniejszają się im bliżej pasa). Myślę, że odrobina wyobraźni, rysunków i obliczeń i oczywiście, samozaparcia, powinna wystarczyć 😉

Na zdjęciach zobaczycie pierwotnie naniesione na tkaninę linie. W trakcie pracy zmieniłam nieco koncepcję, ale nie nanosiłam nowych linii, szyłam na oko.

Po oszacowaniu ilości materiału (u mnie obwód ok. 300 cm i wysokość ok. 80 cm (tu należy dodać kilka cm odpowiednio dla krzywizny, nie wystarczy sama wysokość od stóp do pasa).
Zszyłam dwa kawałki materiału, powiedzmy 152 x 82 cm na jednym boku (krótszym). Zabezpieczyłam surowe brzegi overlockiem i naniosłam oznaczenia dla tuneli co kilkadziesiąt cm. Następnie wyznaczyłam linie (będą one widoczne na kolejnych zdjęciach, ale, jak wspomniałam wcześniej, nie zawsze szyłam z ich wykorzystaniem).
Dodatkowo podszyłam górną krawędź by stworzyć tunel na gumę/taśmę do zawiązania wokół talii.

Przyszyłam tasiemkę rypsową po obu brzegach, podwijając wcześniej opalone końcówki (by zapobiec pruciu). Tasiemki doszywa się pozostawiając zapas na manewrowanie łączeniem fiszbin ( u mnie ok 20- 25 cm)

Przycięłam fiszbinę tunelową na oszacowane długości ( warto oznaczyć poszczególne kawałki).

Przeciągnęłam poszczególne kawałki przez tunele.

Wykorzystałam łączniki fiszbinów. Fiszbina ma otwór, w który wprowadza się drut, oraz zgrzewa dołączony kawałek folii termokurczliwej.

Na koniec zaszywam ręcznie lukę kawałkiem tasiemki.

Kilka uwag na koniec:

  • tańsza, zwykła podszewka może powodować rozchodzenie się splotu tkaniny przy łączeniu dwóch końców fiszbin.
  • długość spódnicy należy dostosować do krzywizny fiszbiny.
  • krynolina lepiej „siedzi” na biodrach. W przypadku dziewczynek, konieczne jest mocne przyciągnięcie w talii. Ja zastosowałam gumę i stoper, ale dodatkowo wiążę.
  • początkowe wyginania się fiszbiny po przeciąganiu przez tunele są normalne, ustabilizują się po odwieszeniu halki.

Powodzenia!

Złotowłosa Jasmina

Jak większość moich pomysłów, i ten dojrzewał kilka lat. Głównie za sprawą rozterek związanych ze strojem. Nie mogłam się zwyczajnie zdecydować czy podążyć za tropem animowanej czy fabularnej wersji opowieści o Alladynie.
W przypadku Belli postawiłam na wersję animowaną, w przepadku Kopciuszka, wolałam wersję z filmu.

Ostatecznie stwierdziłam, że odrobina zamieszania nikomu nie zaszkodzi i zaczerpnęłam z obu wersji tyle, ile mi pasowało.

Złotowłosa Jasmina – tutorial

Wizja tego kostiumu dorastała we mnie kilka lat. Przed wszystkim potrzebowałam odpowiedniego miejsca do sfotografowania Basi w scenerii najbliższej baśni o Alladynie. Nieodzowny rekwizyt – lampa, wpadł mi ręce całkiem przypadkowo jakieś trzy lata temu. Zostałam nim obdarowana podczas wizyty w poznańskim studio fotograficznym Mleko, gdzie Basia modelowała podczas warsztatów fotograficznych.
Oto sprawca całego zamieszania.


Planowane wakacje na Bałtykiem stały się potężnym motywatorem do realizacji planów. W rolach głównych wystąpiły:
– satyna cienka z lycrą w kolorze najbardziej zbliżonym (acz nie idealnym) do kostiumu Jasmine.
– złota lama
– wkład elastyczny do podklejenia
– tiul z delikatnym brokatem
– taśma z monetami odzyskana z lumpeksowej chusty
– balerinki
– opaska
– kaboszon z oprawą
– gumonici
– guma o szerokości 1 cm
– taśma dwustronnie klejąca
– klej na gorąco
– folia spożywcza
– szara taśma klejąca
– złote tasiemki
Z założenia samo szycie miało być łatwe, i takie też było. Myślę, że nie ma tu nic, z czym nie poradzi sobie osoba zaznajomiona już nieco z szyciem. W moim tutorialu znajdziecie też kilka wskazówek, które powinny usprawnić proces przygotowywania kostiumu i pomogą uniknąć potencjalnych błędów i co za tym idzie, frustracji.
Kostium przygotowywałam w „międzyczasie”, zdjęcia do instrukcji wykonywane były w różnych warunkach oświetleniowych – w świetle dziennym i sztucznym oświetleniu podczas szycia w nocy, stąd kolor tkaniny satynowej może być różny na poszczególnych ujęciach. Dodatkowo, zdjęcia pogrupowane są w galerie i wyglądają na małe. Wystarczy kliknąć w zdjęcie i otworzy się jako większe.
Zachęcam Was do zapoznania się z tutorialem i podjęcia samodzielnych prób.

BUTY

Swoją pracę nad butkami oparłam na tutorialu z Youtuba delikatnie go modyfikując. Wykorzystałam balerinki z Pepco, folię spożywczą, taśmę oraz złotą lamę. Na końcu zdecydowałam się dokleić podeszwę, więc sięgnęłam po kawałek skóry.

Zaczęłam od owinięcia buta folią spożywczą. Następnie kawałkami taśmy okleiłam zabezpieczony folią but. w trakcie oklejania dodałam na czubku buta uformowanego z folii zawijasa

Na tak przygotowanym bucie obrysowałam markerem krawędzie. Dodatkowo naniosłam linię przecinającą but wzdłuż – pośrodku buta (na czubku i na pięcie)

Rozcięłam wzdłuż linii i otrzymałam formę wewnętrznej i zewnętrznej części buta. Naniosłam je na kartkę, odrysowałam, dodając na spodzie i na górze buta zapasy ok 1-2 cm. Nie dodałam zapasu na szwy, bo założyłam, że lama jest rozciągliwa i lepiej obejmie but (po przymiarkach odcięłam spory kawałek od strony pięty, by materiał jeszcze lepiej naciągnął się na bucie).

Zszyłam piętę przód buta. Wywinęłam na prawą stronę. Kulką silikonową wypchałam czubek buta.

Naciągnęłam pokrycie na buta, przykleiłam klejem na gorąco do podeszwy i do wnętrza buta.

W międzyczasie na kawałku skóry odrysowałam kształt wkładki buta, który miał służyć za podeszwę. Przykleiłam do spodu również klejem na gorąco.

OPASKA

Do stworzenia opaski Jasminy wykorzystałam pierwszą z brzegu szerszą opaskę z szuflady córki, obierając ją z oryginalnego okrycia.
Podkleiłam zewnętrzną część wąską taśmą dwustronną. Zdjęłam pasek zabezpieczający i przykleiłam pasek tkaniny do opaski. Odcięłam nadmiar pozostawiając zapas około 1 cm.

przykleiłam zapas tkaniny do wewnątrz klejem na gorąco i wykończyłam tasiemką, którą odzyskałam po obraniu opaski z pierwotnej „skóry”.

Na koniec przykleiłam złotą oprawę, w którą wkleiłam turkusowy kaboszon (kupione w sklepie Manzuko.com).
Oprawa miała uchwyt, który odpiłowałam i wkleiłam w nią błyszczący „kamień”.

Ma potrzeby fryzury, dorobiłam jeszcze taką dziwaczną konstrukcję z cienkiej skarpety i wypełnienia silikonowego.

CHUSTA

Do przygotowania chusty wiązanej w pasie wykorzystałam kawałek tiulu z delikatnym połyskiem. Wycięłam trójkąt równoramienny o podstawie 130 cm i wysokości 80 cm. Wykończyłam brzegi podwójnie podwijając i ręcznie doszyłam taśmę, którą odprułam od lumpeksowej chusty.

TOP

Materiał na top został podklejony elastycznym wkładem. Sama tkanina jest z dodatkiem lycry, więc wybór elastycznej klejonki pozwolił zachować delikatną podatność na dopasowanie do ciała. Akurat nie dysponowałam wystarczającą ilością jednego wkładu, wykorzystałam kilka kawałków, ale każdy elastyczny.

Zszyłam elementy wykroju i rozprasowałam szwy. Otrzymałam dwa identyczne elementy topu: jeden wierzchni, jeden spodni.

Złożyłam dwie części prawymi stronami do siebie i przeszyłam jak po czerwonej przerywanej linii

Ponacinałam rogi i łuki. Obróciłam na prawą stronę, zaprasowałam.

Szykując panel łączący top na pleckach musiałam stworzyć coś elastycznego, by łatwo było założyć to przez głowę (nie ma zapięcia). Postawiłam na sprawdzone rozwiązanie – panel marszczony za pomocą gumonici.
Z podklejonego kawałka satyny wycięłam prostokąt o wymiarach 25 cm szerokości i 19 cm wysokości. Górę i dół panelu obrzuciłam zygzakiem i przeszyłam na szerokość ok 1,2 cm by stworzyć tunel dla gumy o szerokości 1 cm.

Przygotowałam kawałki gumy o długości większej niż 25 cm. Przeciągnęłam przez tunel, ryglując na jednym końcu.

Marszcząc przy użyciu gumonici należy pamiętać o następujących zasadach:
– Gumonić nawija się tylko na szpulkę w bębenku. Należy nawijać ściśle, ale bez naciągania.
– Naprężenie nici powinno być bardzo wysokie (Im wyższe, tym marszczenie będzie gęstsze)
– Długość ściegu należy ustawić na możliwie najdłuższy.
Warto wykonać próbę marszczenia na próbnym kawałku. Moja propozycja ustawień może działać różnie na różnych maszynach.
Przeszyłam kilka rzędów przytrzymując za każdym razem nadmiar nici na początku ściegu i odcinając z nadmiarem na końcu. Nie nanosiłam linii na materiał, prowadnikiem był brzeg stopki.

Ściągnęłam gumkę w tunelach do odpowiedniej długości. Zabezpieczyłam na drugim brzegu przeszywając. Dodatkowo przeszyłam boki panelu, by zabezpieczyć marszczące ściegi.

Tak przygotowany panel wszyłam pomiędzy warstwę wierzchnią i spodnią topu. Top wywróciłam na lewą stronę tak, by prawe strony były do siebie skierowane. Miedzy oba końce wsunęłam panel, spięłam szpilkami przeszyłam. Podobnie postąpiłam z drugim brzegiem. Po wszyciu panela między oba końce, wywróciłam top na prawą stronę. Wyrównałam surowe brzegi na dole topu.

Ponownie wywróciłam na lewą stronę by zszyć dół w estetyczny sposób. Tu zostawiłam niezszyte miejsce, by ponownie powrócić na prawą stronę topu. Nie wiem czy udało mi się ten etap uchwycić dobrze na zdjęciach. Zszywanie wymagało manewrowanie tkaniną wewnątrz „naleśnika”. Otwór pozostawiłam przy jednym z brzegów , tuż przy marszczonym panelu. Zszyłam niewidocznym ściegiem drabinkowym.

Tasiemki ułożyłam w wybrany wzór i przyszyłam do topu. Ten etap mogłam wykonać jeszcze przed zszywaniem dwóch warstw topu. Wtedy końcówki tasiemek byłyby ładnie schowane. No ale się zgapiłam…

Ostatnim etapem było doszycie „rękawków”. Wycięłam paski tkaniny, zszyłam na lewej stronie, przewróciłam na prawą stronę i obrzuciłam surowe brzegi zygzakiem. Przyszyłam na przodzie i tyle, od spodu topu tak, by obejmowały ramionka.

SPODNIE

Wykrój na spodnie typu alladynki/haremki można uzyskać dość łatwo odpowiednio modyfikując wykrój na dowolne spodnie. Mój wygląda tak

Wykroiłam dwa takie elementy na złożeniu tkaniny. Jeden z nich będzie nieco modyfikowany na późniejszym etapie.

Zszyłam po łukach z przodu i tyłu a następnie zszyłam jedną nogawkę, potem drugą jednym szwem przez krocze. Surowe brzegi obrzuciłam zygzakiem i zaprasowałam.

Z przodu spodni wycięłam obniżenie w kształcie litery V

Obrzuciłam surowy brzeg.

Aby wykonać marszczenie przed doszyciem pasa, przeszywam 3 ściegi o największej długości i prawie najmniejszym naprężeniu nici. 3 ściegi to gwarancja ładnego marszczenia i minimalne ryzyko zerwania nici.

Chwytam nitki po spodniej stronie (wszystkie naraz: 3 po jednej stronie i 3 po drugiej stronie szwu) I równomiernie ściągam marszcząc tym samym tkaninę. Rozkładam równo marszczenie po całym obwodzie, pilnując, by przód równo spotykał się z tyłem i brzegi wypadały równo od osi symetrii spodni. Zmarszczony obwód powinien być w tym wypadku nieco większy niż dolna część pasa. Pas będzie wykonany z elastycznej dzianiny i będzie delikatnie naciągany podczas przyszywania do dołu spodni.

Pas w tego typu spodniach powinien mieć kształt nieco rozszerzony ku dołowi. Dodatkowo przód wydłużony by wypełnić wycięcie V w spodniach. Elementy wykroju przygotowałam w ten sposób.

Wycięłam na złożeniu materiału ( złota lama) i otrzymałam takie elementy.

Złożyłam prawymi stronami do siebie i zszyłam brzegi.
Szycie lamy może być źródłem frustracji. Ja zawsze:
– wybieram igłę typu stretch lub super stretch.
– zmieniam stopkę z uniwersalnej (którą wykorzystuję do większości projektów) na stopkę do szycia prostego
– zmieniam płytkę ściegową na taką, która jest przeznaczona do prostego ściegu
Wybór tych dwóch ostatnich powoduje, że stopka ma lepszy kontakt z płytką, lepiej dociska materiał i dzięki temu igła zwykle nie przepuszcza ściegu.

Po zszyciu tyłu i przodu pasa, wywinęłam na prawą stroną składając w połowie.

Pracując z lamą staram się unikać szpilek, gdyż te pozostawiają trwałe ślady w materiale. Zdecydowanie lepiej sprawdzą się plastikowe żabki.

Umieściłam gotowy pas wewnątrz spodni wywróconych na lewą stronę, pamiętając, by zgrać przód z przodem i środek tyłu z tylnym szwem spodni.

Po przyszyciu pasa wyprułam ściegi marszczące i obrzuciłam surowe brzegi overlockiem.

Doły nogawek zostały również obrzucone i podwinięte na ok 1,2 cm (tunel dla jednocentymetrowej gumki). Wciągnęłam gumkę, zaszyłam otwór

Biżuterię kupiłam na aliexpress za całkiem nienajgorsze pieniądze.

Mam nadzieję, że mój tutorial będzie inspiracją i czytelną instrukcją do stworzenia własnego stroju.
Powodzenia!

LeviOsa, not LeviosA

Uwielbiam ją. To z całej trójki głównych bohaterów najbardziej wyrazista postać. Zachwyca sprytem, jest gotowa na każdą sytuację i głodna wiedzy.

To nie pierwszy raz kiedy sięgam po motyw czarodziejski. Znów odwiedzamy Hogwart. Kilka lat po pierwszej realizacji potterowego tematu, o której pisałam tu —>KLIK<—, przyszła pora na kolejną uczennicę Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Mała dorosła do pelerynki, która w międzyczasie zwiedziła kraj służąc innym małym czarodziejom w czasie sesji zdjęciowych. Doszyłam spódniczkę do kompletu wykorzystując zalegający kupon szarej ubraniówki
Pozostałe rekwizyty to:
– własnoręcznie wykonana różdżka
– zmieniacz czasu, krawat, szalik, naszywka na pelerynce (aliexpress)
– pulowerek z lumpeksu

Jubileuszowo w szkocką kratę.

Wielokrotnie rozpisywałam się o początkach moich pasji. O tym jak po urodzeniu synka sięgnęłam po aparat i o tym jak nosząc pod sercem córkę zapragnęłam nauczyć się się szyć. O tym, jak odkrycie Pinteresta zamotało resztkami wolnego czasu i ile mam szczęścia mogąc połączyć dwie pasje ze sobą.

Ponad sześć lat temu borykałam się z dylematem czy otworzyć działalność gospodarczą ukierunkowaną na szycie. Zbiegło się to z moim powrotem do pracy po „urlopie” macierzyńskim. Zdecydowałam się na ten krok nie ponosząc w sumie większego ryzyka – mogłam zrezygnować w każdej chwili. Byłam jednak mocno zdeterminowana by utrzymać moją firmę na dobrych torach i … szczęśliwie dobrnęłam do miejsca, w którym jestem teraz. A dokładnie 6 lat temu moja firma zaczęła formalnie istnieć. Szczerze mówiąc – nie miałam nawet chwili zwątpienia i myśli o zamknięciu działalności, choć wszystko od początku do końca robiłam sama, łącząc firmę z pracą na etacie, zajmowaniem się dwójką dzieci i domem. Zawsze powtarzałam, że grunt to dobra organizacja i wsparcie małżonka i domowników.

Dziś, oprócz realizowania zamówień klientów, sporo czasu poświęcam na autorskie projekty. Na wyjątkowe i pojedyncze egzemplarze, które powstają z potrzeby tworzenia i poszukiwań. To kolejne kreacje i sesje zdjęciowe dzieci (głównie córeczki, Basi) zaprzątają moją głowę nieustannie. Wieczorami, gdy domownicy śpią, spędzam godziny na wyszukiwaniu w internecie tkanin, szkicowaniu, obliczeniach. W tle zwykle towarzyszy mi zawsze jakiś serial, które zresztą oglądam nałogowo. Kolejne odcinki, czy całe serie mijają w mgnieniu oka podczas szycia i pracy biurowej.

I tak gładko przechodzę do sedna dzisiejszego wpisu. Jedna z produkcji znalazła szczególne miejsce w moim sercu. Chyba żaden z dotychczas obejrzanych seriali nie wzbudzał tak mocnych emocji ( a obejrzałam ich mnóstwo. Niektóre po kilka razy). Choć wciąż czekam na kolejne losy ulubionych bohaterów (kolejna seria w trakcie kręcenia), wiem, że to pierwsze dwie serie będą tymi, do których wrócę nieraz.
Mowa o serialu „Outlander”, którego akcja rozpoczyna się w XVIII wiecznej Szkocji. Już po kilku odcinkach wiedziałam, że będę chciała oddać klimat tych czasów ubiorem i sesją zdjęciową z Basią w roli Claire. Wycieczka do Szkocji odpadała, choć tam z odpowiednimi plenerami byłoby najłatwiej o dobre kadry. Wystarczyło jednak tak zaplanować lipcowy urlop, by w pobliżu miejsca pobytu znalazły się jakieś klimatyczne, niezbyt uczęszczane ruiny, może jakiś strumyczek – miejsca, które wyglądem pomogą nam poczuć się jak bohaterka serialu.

Odnalezienie odpowiedniego miejsca okazało się znacznie mniejszym wyzwaniem niż uszycie stroju. W skład garderoby weszły:
– koszula z bawełnianego batystu
– halka z płótna bawełnianego
– spódnica z kraciastej wełny
– sznurowany żakiecik
– wkładka gorsetowa
– mitenki i chusta (wydziergane przez moją mamę)
– biały szalik z batystu
– pas i torebka z resztek skór licowych
– buty (model z Zary sprzed 3 lub 4 lat)

A oto nasza inspiracja – Claire Fraser. W tą rolę brawurowo wcieliła się Caitriona Balfe.

https://outlanderonline.files.wordpress.com/2014/10/tumblr_ne4svz6tz21rx3u4yo1_400.jpg
https://dressingtime.tumblr.com/post/114515675749/outlander-claire-beauchamp-fraser-1743-dresses
https://caitrbal80.tumblr.com/post/180349332540/caitriona-balfe-claire-fraser-behind-the

Jeśli natomiast jeszcze nie mieliście okazji obejrzeć serialu „Outlander” lub na pierwszy rzut oka nie wzbudza Waszego zainteresowania, koniecznie dajcie mu szanse. Odłóżcie cokolwiek robicie i zajrzyjcie do XVIII wiecznej Szkocji. Znajdziecie tam romans, który powoduje gęsią skórkę, sceny, które wyciskają łzy, postaci, które odrażają i zachwycające krajobrazy. Sama fabuła też nielicha, wciąga z każdym odcinkiem coraz bardziej. O odtwórcy głównej roli męskiej nie wspominając…

Ludowe inspiracje

Od prawie dwóch lat zachwycają swymi głosami. Mnie dodatkowo urzekły strojami. Łowickimi – jak początkowo myślałam, opoczyńskimi – jak się później okazało. Na właściwy trop naprowadziła mnie pracownia stroju ludowego, gdzie chciałam nabyć oryginalny pasiak wełniany do uszycia stroju. Niestety koszt zakupu zdecydowanie przewyższał możliwości budżetu, który zaplanowałam na stworzenie stylizacji, jaką w teledyskach noszą uzdolnione dziewczyny z zespołu Tulia.

Z pomocą przyszedł sklep Dresówka wraz z super-hiper wypasioną maszyną do druku na materiałach: tkaninach i dzianinach. Przygotowałam plik do druku bazując na stroju Dominiki z Tulii, próbkując kolory ze zdjęć i przenosząc na kolorowe paski w programie graficznym. Do nadruku wybraliśmy len, który wydawał się najlepiej imitować fakturę wełnianej tkaniny.

Sklep realizuje już indywidualne zlecenia na druk, więc śmiało piszcie do nich i realizujcie swoje tkaninowe marzenia i projekty!

Do uszycia stroju potrzebowałam dwóch różnych układów pasków i taki plik przygotowałam do druku.
Kilka godzin po wykonaniu nadruku tkanina była w drodze do mnie – w sam raz na weekendowe szycie. Ze sporym podnieceniem oczekiwałam na dostawę. Efekt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, zarówno jakością nadruku, jak i samej tkaniny. Rysunki, pomiary, przymiarki – strój powstawał dobrych kilka dni.

  • Kamizelka – dla wygody zapinana na zamek kryty na pleckach. Guziczki obszyte sznurkiem pełnią tylko funkcję ozdobną.
  • Spódniczka z fartuchem z doszytymi taśmami (własnoręcznie wykonane z użyciem przyrządu do lamówek). Środkowe tasiemki w spódniczce, fartuchu i kamizelce dodatkowo zostały obszyte zygzakiem by jak najdokładniej odwzorować wygląd stroju.
  • Koszula wielce kombinowana. Uszyta z wykorzystaniem wykroju na sukienkę zapinaną na guziczki z przodu. Rękawy przemodelowałam, zmarszczyłam, naszyłam szczypanki, koronki, mankiety. Sięgnęłam też po mulinę, by wyhaftować kwiaty. Nie był to mój ulubiony etap tworzenia stroju. Z haftem owszem miałam sporo do czynienia kilka lat temu, ale był to haft krzyżykowy. Przebrnęłam bez frajdy szyjąc raczej po omacku niż według sztuki haftu.
  • Sznur z pomponikami. Przeprosiłam zapomniane szydełko, by wykonać sznurek, a do zrobienia pomponów użyłam zakupionych na aliexpress specjalnych przyrządów.
  • Chusta, buty i rajstopy – zakupione na allegro.

Zdjęcia wykonaliśmy w przepięknym miejscu na Podkarpaciu – Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku. Późnym popołudniem, tuż przed zamknięciem obiektu.


Wartość szycia

To będzie bardzo długi wpis.  Najdłuższy ze wszystkich moich dotychczasowych. Ogromne brawa dla tych, którzy dotrwają do końca. Mógł być zwykłym wpisem, raczej galerią zdjęć, jak większość moich dotychczasowych, jednak za sprawą pewnej akcji w środowisku szyciowym zainicjowanej przez Janka Leśniaka postanowiłam temu konkretnemu nadać nieco inny charakter. Już raz miałam okazję w podobny sposób podsumować swój projekt —> KLIK<—- podliczając koszt odszycia zestawu ubrań dla córki. Tym razem jednak akcja „Wartość szycia” skupia się na odpowiedzi na pytanie „Jak myślisz, ile?” – czyli innymi słowy zachęcenie czytelników do rozważań nad czasem, który osoba szyjąca poświęciła na stworzenie konkretnego projektu. Akcja ma na celu uświadomienie wartości naszej pracy i budowaniu szacunku do ubrań szytych na miarę. Gdy akcja ruszyła w grudniu, na warsztacie miałam raptem t-shirty i legginsy, ale w głowie już tworzył się zarys na kolejny – ambitny projekt.

Wpis ten jest historią powstawania płaszczyka dziewczęcego, okoliczności w jakich rodził się pomysł, problemów, dylematów i … ogromnej satysfakcji z ukończonego dzieła. Z pełną świadomością i bez zbędnej kokieterii używam tego określenia przechodząc co jakąś chwilę obok manekina i ciesząc wnętrze dłoni uczuciem miękkości futerka i faktury pikowania.

Sprawczynią całego zamieszania jest członkini grupy Szycie-Wykroje-DIY, Diana, która 22 września zamieściła post z wykrojem płaszcza dziewczęcego. Oczy zaświeciły się, wykrój wylądował w koszyku i… pojawił się pierwszy problem. Zakupu mogła dokonać wyłącznie osoba mieszkająca w Niemczech lub Austrii. Zniechęciłam się, odłożyłam temat na później. Wrócił jednak jak bumerang i 19 listopada po kilku dniach korespondencji ze sprzedawcą udało się pokrętnie zdobyć upragniony plik. Oczywiście kupując go wietrzyłam nadciągającą katastrofę w postaci języka niemieckiego (wykrój i tutorial są po niemiecku) – języka kompletnie poza zasięgiem moich możliwości.  Po dłuższym buszowaniu w sieci udało mi się znaleźć sposób na szybką konwersję pliku PDF do .doc celem późniejszego tłumaczenia za pomocą Google. Tekst po polsku, który zaproponował tłumacz nie nadawał się do niczego, wersja angielska nie wyglądała wiele lepiej. Pozostawało opierać się na ilustracjach, które, na szczęście, towarzyszyły każdemu etapowi szycia.

W facebookowej grupie projektantki wykroju spotkałam się z informacją, że wypada on raczej maławy i należy brać o rozmiar większy, zwłaszcza jeśli planuje się tworzenie wersji ocieplanej. Po wydrukowaniu, sklejeniu i wycięciu elementów dla rozmiaru 116 (Baś nosi 110) przystąpiłam do odszycia próbnego modelu z „roboczej” tkaniny. Pasował idealnie – tzw. slim fit. Nie było jednak mowy by ten sam rozmiar mógł służyć do uszycia elementów docelowego płaszcza. No więc… kolejne drukowanie, sklejanie, wycinanie…

Następny ważny element pracy nad tym modelem to realizacja pomysłu, który zrodził się jeszcze na etapie przygotowywania pikowanej ociepliny do kurteczki —> MEHNDI <—. Szykując tą pikówkę z wykorzystaniem metody pikowania z tzw. wolnej ręki (free motion quilting) oczyma wyobraźni widziałam podobny efekt, ale tym razem na wierzchu ubrania. Kolejny dylemat – jaki motyw pikowania będzie odpowiedni dla tego kroju – rozważałam  w każdej wolnej chwili, przez kolejne dni.  Godzinami pikowałam próbne elementy dopasowując do elementów wykroju.

Biała bawega (uwielbiam tą tkaninę!) spięta szpilkami z owatą w tzw. kanapkę łatwo poddawała się ruchom pod ramieniem maszyny i efekt zadowalał z każdą chwilą bardziej. Wypikowane elementy zostały wycięte wraz z elementami podszewki. Przystąpiłam do zszywania. Po odszyciu próbnego modelu docelowy płaszcz powstał można powiedzieć w oka mgnieniu. Nie obyło się jednak bez dramatu. W trakcie wspólnego odrabiania lekcji z synem przy maszynie (wielozadaniowość jest moją mocną stroną) długopis „niechcąco” zarysował rękaw płaszcza.  Łzy, strona internetowa z poradami, zmywacz do paznokci z acetonem – sytuacja została opanowana.

Miałam wrażenie, że jestem o krok od efektu WOW, brakowało dosłownie szczegółu. Wyróżnienie w konkursie sklepu e-futro i voucher na zakupy tamże podsunęły myśl gdzie szukać przysłowiowej wisienki na torcie. Futerko – biały lisek było u mnie dwa dni po złożeniu zamówienia. Z uwagą przejrzałam tutorial odnośnie cięcia futra i obyło się bez bałaganu. Serio! Ledwo kilka włosków na podłodze. Futro zdecydowałam się przyszyć ręcznie – głównie dlatego, by mieć możliwość łatwego odprucia, gdy zajdzie potrzeba użycia płaszcza w innej, niż zimowa, scenerii.  Trwało to dokładnie całego „Forresta Gumpa” na TVN i połowę „Był sobie chłopiec” na tym samym kanale.

W poszukiwaniach odpowiedniego zapięcia znowu przyszły z pomocą nieocenione współszyjące koleżanki z grupy. Dokładnie wiedziałam jakie wybrać, nie wiedziałam jak ich szukać, pod jaką nazwą. Dziewczyny pomogły: SZAMERUNEK – efektowne zapięcie ze sznureczka. Wiercąca się i już lekko zniecierpliwiona nieustannymi przymiarkami modelka nie pomagała. Doszywanie zapięcia trwało wieczność…

Pozostały akcesoria. Czapa z futra powstała szybciutko, pomógł nieoceniony Youtube z filmikami instruktażowymi. Baś autentycznie lubi to futrzaste nakrycie głowy. Byłyśmy gotowe na sesję. Początkowo planowałam główną sesję zdjęciową w ośnieżonych górach, ale ostatecznie zdecydowałam się na próbne strzały w domowym zaciszu. Przekupiona kapciami  w kształcie jednorożca Baś współpracowała jak nigdy, podrzucając co rusz swoją koncepcję ujęcia.

Pora na podsumowania liczbowe

KOSZT:

  • bawega (1,5 m) – 33 zł
  • podszewka (1 m) – 3 zł
  • ocieplina (1,5) m – 6 zł
  • szamerunek (3 szt.) – 6 zł
  • wykrój – 43 zł
  • materiał do próbnego odszycia – 4 zł
  • nici do pikowania – 7,50 zł

Do całościowego kosztu należałoby doliczyć koszt nowej igły, prądu, tuszu do wydruku i kartek, połowy tubki kleju, no i koszt wysyłki z 3 sklepów internetowych (około 35 zł)

Aby uszyć płaszczyk wydałam 137,50 zł.

CZAS:

  • korespondencja, procedury związane z zakupem wykroju, poszukiwanie tkaniny, szamerunku, nici – 1 godz.
  • wydruk, sklejanie, wycięcie elementów z papieru, przeniesienie na materiał, wycięcie, odszycie próbne – 4 godz.
  • wydruk, sklejanie, wycięcie elementów z papieru, przeniesienie na materiał – 1,5 godz.
  • kanapkowanie tkaniny z owatą, przeniesienie elementów – 1 godz.
  • próbne pikowanie – 5 godz.
  • docelowe pikowanie – 4 godz.
  • wycięcie wszystkich elementów na docelowy płaszcz – 1 godz.
  • zszycie elementów – 5 godz.
  • przyszywanie ręczne pasków futra – 4 godz.
  • przymiarki, przyszycie zapięcia – 1 godz.
  • uszycie czapki – 1 godz.

Razem – 28,5 godziny. Czasy podane to zsumowane okresy faktycznej pracy pomiędzy wszelakimi rodzinno/domowymi sprawami, które wiązały się z ciągłym wstawaniem od maszyny. Przerwy nie zostały wliczone.

Ale… nie zapominajmy o przygotowaniu tego wpisu:

– sesja zdjęciowa (rozłożenie sprzętu, stylizacja włosów, czas na zdjęcia) – 1,5 godz.

– obróbka zdjęć – 4 godz.

– tworzenie wpisu – 2 godz.

Tak w dużym skrócie wygląda moja praca nad każdym prezentowanym projektem. Oczywiście nie zawsze trwa ona tak długo, czasem bardziej rozwlecze się w czasie, czasem mniej. Niemniej jednak zawsze zaprząta myśli. W trakcie jazdy samochodem, przy obiedzie, przed snem. Czy warto? WARTO! Ta historia nie została jednak spisana, by opisać satysfakcję z udanego projektu. Mam nadzieję, że jak inni uczestnicy akcji Janka, pokazałam, że szycie na zlecenie nigdy nie będzie porównywalne cenowo z zakupem ubrań z sieciówki. W społeczeństwie nadal funkcjonuje przeświadczenie, że krawcowa uszyje taniej.  Pewnie czasem tak będzie, każda szyjąca osoba inaczej wyceni swoją pracę. Ja wolę myśleć, że prawdziwą wartością będzie unikatowa rzecz, uszyta zgodnie z wymiarami, ładnie dopasowana, z wymarzonej tkaniny…

 

 

 

Wednesday Addams powraca!

Temat zrealizowany nie zawsze oznacza temat zakończony. Po zeszłorocznej sesji inspirowanej filmem „Rodzina Addamsów” czułam spory niedosyt. Warunki pogodowe, i co za tym idzie – światło, takie sobie. Miejsce już lekko oklepane, brak chęci współpracy ze strony modelki… Odwiesiłam sukienkę na wieszak z nadzieją na lepszą okazję. Bardzo pilnie śledziłam kilka profili na Facebooko, których autorzy zwiedzają opuszczone miejsca z nadzieją, że pokażą niezbyt odległy i klimatyczny pałac/zamek/dwór, który mógłby być tłem dla zdjęć „filmowych”. Nawiązałam też kontakt z autorami tych stron, ale bez rezultatu. Przypomnę, że nie jestem fanką dalekich podróży w celu odbycia kilkunastominutowej sesji fotograficznej. Większość z nich odbywa się niedaleko naszego miejsca zamieszkania, lub przy okazji jakiś podróży wakacyjnych.

I tak też było tym razem. Post o opuszczonym dworku myśliwskim pojawił się jesienią na jednej z obserwowanych stron. Na zdjęcia było już za chłodno, ale nic nie wskazywało na to, by miało go nie być w kolejnym roku. Pozostało oczekiwać na wyjazd do rodziny, która mieszka w pobliżu i na cieplejsze dni. Zdjęcia robiliśmy w ostatnim weekendzie sierpnia. Miejsce zauroczyło nas kompletnie  i wiem, że wrócimy tam po więcej ujęć!

 

Fortepian

Sukienka uszyta jeszcze w zeszłym roku, inspirowana była kostiumami filmowymi. Tym razem musiała poczekać na nasz pobyt na plaży, by w pełni oddać klimat, który chciałam osiągnąć.

Kapelusz już któryś raz wykonałam z typowego kapelusza słomkowego zakupionego w sieciówce. Kilka ruchów nożyczkami, obszycie lamówką, doszycie tasiemek i nakrycie głowy nabrało kompletnie innego charakteru.