Tiulowe wariacje…

…czyli wariacje na temat tiulu i wariacje od tiulu. W poszukiwaniu odmiany od klasycznych spódniczek tiulowych, sięgnęłam dla urozmaicenia po wstążkę atłasową, by nadać spódniczkom nieco inny charakter. Powstały dwa modele:

Praca nad takimi spódniczkami to kompletnie inna bajka (w porównaniu do zwykłych tutu). Sporo monotonnego szycia. Na uszycie każdej z nich należy poświęcić kilka godzin. Wskazówki jak uszyć takie spódniczki można znaleźć w internecie (np. Youtube) wpisując hasło „ribbon tutu”. Pozostaje zaopatrzyć się w tiul i wstążki, zarezerwować sporo czasu i stworzyć kreację na specjalną okazję dla młodej damy 😉

Z zimowej gąsienicy we wiosennego motyla….

Gdy w powietrzu czuć nadchodzące ciepełko, gdy ustępują mrozy i topnieje śnieg, w człowieku budzi się potrzeba odmiany. By w końcu zrzucić grube kurtki, a czapki i szale schować głęboko w kąt. By sięgnąć po kolorowe tkaniny i stworzyć coś, co natychmiast będzie przywodzić na myśl wiosnę. I tak w poszukiwaniu inspiracji trafiłam na przecudny wykrój motylkowych skrzydełek, o TU. To idealny pomysł na wykorzystanie resztek tkanin. Powstały dwie pary skrzydełek: jedne w charakterze typowo wiosennym, drugie miały towarzyszyć okolicznościowemu wpisowi walentynkowemu, jednak choroba córci zmusiła do przełożenia prezentacji gotowego wyrobu

Jeszcze więcej skrawków…

„Skrawki życia” to uroczy film obyczajowy, w którym grupa kobiety szyje quilt (narzutę z kawałków tkanin) dla przyszłej panny młodej. To zdecydowanie mój faworyt wśród filmów, w których przewija się szycie – obejrzałam go co najmniej kilkakrotnie.

Fascynacja patchworkiem pojawiła się zaraz na początku mojej przygody z szyciem. Pierwsza kołderka powstała z zakupionego w USA charmpacka (zestaw równo przyciętych kwadratów z jednej kolekcji tkanina, gotowy do zszywania). Służy nam do dziś. Był dość krzywy (wybrałam zbyt grube wypełnienie), ale dziecięco uroczy. Na pewno wyląduje w skrzyni z pamiątkami z dzieciństwa.

 

Kolejne „szyły się” dla zdobycia wprawy. Wciąż jednak poruszałam się w obrębie bezpiecznych kwadratów i gotowych zestawów tkanin (idealnie skomponowane kolorystycznie bez konieczności kupowania tkanin na metry, czy tłuste ćwiartki).

 

Powstała też duża narzuta na okrągłe urodziny mojej mamy do jej nowej sypialni…

 

I kolejna (również sporych wymiarów) dla Basiowej niani.

 

Próbowałam również techniki „puff quiltu”…

 

i „rag quiltu”.

 

 

Szycie patchworków to ogromna frajda, zwłaszcza gdy szyjemy kołderkę z myślą o konkretnej osobie. Są etapy, które chętnie powierzyłabym innym (pikowanie), ale przy odpowiednim nastawieniu można i ten fragment pracy nad projektem przejść w miarę bezboleśnie.

Prawdę mówiąc, kończąc ten wpis o moich patchworkach, nabrałam ogromnej ochoty na uszycie kolejnego. Ostatni powstał w czerwcu ubiegłego roku i chyba zatęskniłam za zszywaniem kwadracików i nowym projektem 😉

Do ostatniego skraweczka…

Wśród moich noworocznych postanowień – tych całkiem oczywistych, znalazło się i takie, które dotyczy stricte mojego hobby. Obiecałam sobie, że nie zakupię ani grama dzianiny, póki nie wykorzystam choćby połowy z tego, co obecnie chomikuję we wszystkich możliwych zakamarkach mojego domu. Sprawa o tyle poważna, że gromadzę, oprócz zgrabnych i wymiarowych kawałków (100 x 150), również ścinki, których najnormalniej w świecie żal mi wyrzucić.

W przypływie weny i przerzucania sterty kawałków, zaplanowałam kolejną sukienkę dla córci. Wyłowione skrawki zapowiadały szaleństwo kolorystyczne, które jeszcze kilka lat temu byłoby nie do pomyślenia. I tak w roli głównej wystąpiły: jersey w kolorze koralowym i fuksji, pomarańczowa pętelka (resztka po dyniowej kreacji). Ściągacz w żółtym kolorze przeznaczony był do realizacji innego projektu, ale przecież zawsze można dokupić ;). Kieszonki, jako jedyne, wycięłam z większego kuponu dzianiny (znając życie zabraknie mi kiedyś tych kilkunastu centymetrów i będę musiała dokupić kolejny metr….).

Wykrój – nasz ulubiony (mój i Basiowy). Pisałam o nim TU i uszyłam już około 10 sukienek z jego wykorzystaniem.

 

Catwoman

Weekendowym wieczorem, gdy uporałam się z bieżącymi zamówieniami na spódniczki pettiskirt, przyszła pora na odmianę. Czasem stukot maszyny bywa męczący, sięgam wtedy po inne projekty. Uwielbiam działalność i projekty Chrisa z Lost Wax. Zaskakujący dobór materiałów (i ich dostępność) oraz relatywnie niska cena gotowego produktu sprawiła, że kolejny raz wykorzystałam jeden z pomysłów na przebranie. Maska kobiety-kota powstała w jeden dłuuugi wieczór. Legginsy i top uszyłam ze sprawdzonych wykrojów następnego dnia rano, by po południu rozwinąć tło fotograficzne i odpalić lampę studyjną, z którą pomalutku się zaprzyjaźniam.